Pogubiłam gdzieś słowa - do sklejenia własnych myśli; do tego, by wyartykułować, czego chcę. Czego pragnę ze wszystkich sił.
Tak wiele się zmieniło. Ja się zmieniłam. A jednocześnie nadal tkwię w tym samym punkcie. Jak gdyby ktoś przykleił mnie do tego punktu i nie pozwalał iść dalej.
Nie potrafię zrobić nawet jednego kroku przed siebie. Nie potrafię roztopić tego marazmu ani łzami, ani winem, ani gorącymi prośbami, by pozwolił mi uczynić choć jeden krok naprzód.
Na pozór u mnie wszystko dobrze. Wszystko jest pod kontrolą. I wszystko znajduje się na swoim miejscu.
A ja coraz bardziej nie mam swojego miejsca.
I coraz częściej chce mi się wyć nocami. Zadawać pytania, na które nikt nie zna odpowiedzi. Przytulać się do chłodnej nocy i płakać, gdy nikt nie patrzy.
Gdy mnie spytasz, co u mnie, wiedz, że na pewno odpowiem "w porządku".