Bywają czasem dobre zakończenia. Dobre, bo nie kończą się pustką ani posmakiem gorzkich myśli. Nie spadają znienacka z ciężarem zbyt dużym, by uchronić sny przed skruszeniem. Nie sieją przerażenia na wszystkich najbliższych porankach.
Bywają czasem dobre zakończena - bo wybrane samodzielnie, gdy rzeczywistość naturalnie ułoży się w taki wzór, który do aktualnego teraz już nie pasuje. I czas stworzyć swoje teraz z innych kawałków czasoprzestrzeni.
Bywają zakończenia stanowiące przepustkę do początku. Czegoś nowego, dojrzalszego, bardziej stałego. Wybranego spośród wszystkich innych dostępnych scenariuszy.
Rozliczam się ze swoim światem akurat teraz, bo właśnie w tej chwili zmierzam do końca, którego gdzieś podskórnie już dawno wypatrywałam. Do dobrego końca.
O lękach i pustkach poutykanych w sercu dziś nie będę wspominać. One są, niektóre równie trwałe jak krwioobieg. Ustaną dopiero, gdy i on zatrzyma się w poprzek czasu.
Dziś chcę przyznać, że mimo tego wszystkiego, co roztapia niektóre z dobrych snów, są tuż obok dobre okruchy, z których można ulepić nowe sny. Inne. W których życie też może osiąść w przytulnym zakątku.
Zdałam sobie sprawę, że mam wokół siebie niemało dobrych ludzi. Takich, dzięki którym choć przez chwilę i chociaż w pewnych sferach łatwiej żyć. Łatwiej oddychać.
Wiem też, że na ten moment w pewnych kwestiach otrzymałam dużo więcej, niż kiedykolwiek zakładałam, że będę w stanie mieć. Może to czasem bywa tak, że gdy tracimy jedno, to gdzieś, za jakiś czas, otrzymujemy coś innego...? Może tam, gdzie widzimy już tylko brak sensu, za czas jakiś pojawia się sens najprawdziwszy...?
Może najtrwalsze jest właśnie to, co jest zmienne...?
Bywają czasem dobre zakończena - bo wybrane samodzielnie, gdy rzeczywistość naturalnie ułoży się w taki wzór, który do aktualnego teraz już nie pasuje. I czas stworzyć swoje teraz z innych kawałków czasoprzestrzeni.
Bywają zakończenia stanowiące przepustkę do początku. Czegoś nowego, dojrzalszego, bardziej stałego. Wybranego spośród wszystkich innych dostępnych scenariuszy.
Rozliczam się ze swoim światem akurat teraz, bo właśnie w tej chwili zmierzam do końca, którego gdzieś podskórnie już dawno wypatrywałam. Do dobrego końca.
O lękach i pustkach poutykanych w sercu dziś nie będę wspominać. One są, niektóre równie trwałe jak krwioobieg. Ustaną dopiero, gdy i on zatrzyma się w poprzek czasu.
Dziś chcę przyznać, że mimo tego wszystkiego, co roztapia niektóre z dobrych snów, są tuż obok dobre okruchy, z których można ulepić nowe sny. Inne. W których życie też może osiąść w przytulnym zakątku.
Zdałam sobie sprawę, że mam wokół siebie niemało dobrych ludzi. Takich, dzięki którym choć przez chwilę i chociaż w pewnych sferach łatwiej żyć. Łatwiej oddychać.
Wiem też, że na ten moment w pewnych kwestiach otrzymałam dużo więcej, niż kiedykolwiek zakładałam, że będę w stanie mieć. Może to czasem bywa tak, że gdy tracimy jedno, to gdzieś, za jakiś czas, otrzymujemy coś innego...? Może tam, gdzie widzimy już tylko brak sensu, za czas jakiś pojawia się sens najprawdziwszy...?
Może najtrwalsze jest właśnie to, co jest zmienne...?