Z przerażeniem w oczach dostrzegam, jak bardzo nie ogarniam swojego świata. Jak blisko jestem stanu, którego zwyczajnie się boję, bo kojarzy mi się wyłącznie źle.
Ostatnio na porządku dziennym są takie chwile, gdy jak błysk pojawia się myśl, że coś jeszcze powinnam sprawdzić, poprawić, załatwić, czegoś dopilnować. A nie zrobiłam tego, bo umknęło mi to myślą ulotną jak motyl.
A doba ma przynajmniej dziesięć godzin za mało. A poduszka przynajmniej tysiąc łez za dużo.
Najchętniej zwinęłabym się w kłębek, przykryła po uszy kocem, wtuliła w ciepły kark mojego kota i przespała wszystko. Do wiosny w sercu - o ile kiedykolwiek nastąpią w nim roztopy.