Pachnie deszczem, który jeszcze nie spadł. Wisi między ciężkimi fałdami chmur i czeka na najwłaściwszy moment. Może zmyje te wszechobecne znaki zapytania, które kiełkują coraz częściej i szybciej - jak przystało na wiosnę.
Wybrałam sobie miejsce na ziemi, gdzie powolutku buduję własną twierdzę. Czasem myślę sobie, że to jednak ono wybrało mnie. Kto zdecydował pierwszy - nie wiem.
I nagle okazuje się, że świat bywa przejrzysty tam, gdzie nigdy dotąd nie spodziewałam się go w ogóle dostrzec. Że wiele zawikłanych spraw można dotknąć inaczej. Prosto. Bez przydługich wstępów i przygotowań.
Zmieniam się z każdym zmierzchem. Przestaje mi zależeć na rzeczach, które pozornie były ważne. Zamiast nich próbuję oddychać spokojniej i głębiej. Jakbym na nowo odkrywała, że do nieba można się czasem przytulić.
Śmieszą mnie sprawy, dla których kiedyś chciało mi się zarywać gęste od czerni noce i ze zmartwioną miną rysować między gwiazdami kolejny misterny plan nie do zrealizowania. Dzisiaj w ogóle mnie nie poruszają.
Dobrnęłam do chwili, w której potrafię usiąść na skrawku chwili i z namysłem przyjrzeć się sobie. Bez oceniania, bez oczekiwań, bez szablonów do których nie sposób się wpasować.
Przyjrzeć, dostrzec to, czego dotąd nie udało się wypatrzeć i uznać, że dzisiaj wiem trochę bardziej niż wczoraj, jaka jestem.
A jutro dowiem się czegoś, na co dzisiaj jest jeszcze za wcześnie.