Zaplątałam się we własnej czasoprzestrzeni. Momentami nie wiem, czym smakowało wczoraj, jak pachnie dzisiaj ani czego powinnam dotknąć już jutro. Świat zgubił na chwilę swój sens.
Bywają sekundy, które trwają tak długo, że czmycha do kąta nawet najlżejszy sen. I bywają godziny, które nieopatrznie ktoś zdmuchnął jednym tylko westchnieniem.
I zdarza się, że chce się krzyczeć w przestrzeń. Że każdym rozpaczliwym dźwiękiem chciałoby się zapełnić wszechobecną pustkę.
Rozkładam swoją codzienną rutynę na drobne chwile, na mikroukłady obowiązkow, chęci i powinności. Wynika mi z nich, że czas podzieliłam na części cudze, wymagane i te od niechcenia wypełnione rozsądkiem. Na własne jakoś zabrakło już miejsca.
Przytulam się ciasno do ciszy i patrzę księżycowi prosto w rozzłocone oczy. Mogłabym tak zastygnąć. A czas wytrąciłby mnie z tego zaplątania jednym tylko gestem.
Na walkę o sens zabrakło chyba sił. Przyszedł ten moment, gdy pozostaje zastygnąć tylko w chwili obecnej i przyjąć ją taką, jaką jest. A emocje wepchnąć na samo dno najciemniejszej kieszeni. Może i one wystygną jeszcze przed świtem.