Szukam miejsca, z którego piękniej będzie wyglądał świat. Miejsca we mnie. To materialne już znalazłam. Czasem myślę sobie nawet, że to ono wybrało mnie.
I chciałabym rozsupłać kilka najintymniejszych zagadek. Tych o mnie. Tych, które tkwią we mnie samej zbyt głęboko, by tak po prostu móc po nie sięgnąć.
Czasami stąpam po tak cienkiej linie, że chyba tylko cudem jeszcze nie spadłam z głośnym hukiem na samo dno. Będąc na niej, rozsuwam mimochodem najcięższe chmury. Za nimi kryje się całe mnóstwo pytań. I kruche anioły, powtykane mimochodem między codzienne, błaho-zwykłe chwile.
Czasami otwieram kieszeń pełną lęków, gdy księżyc nieco zbyt śmiało rozświetla mi twarz. Bywa, że ich siła kładzie się rosą na mej twarzy. Bywa, że otulam się zbyt gęstymi myślami, od których jeszcze długo nie udaje się zasnąć. Bywa, że osuwam się w moją osobistą, najczarniejszą w świecie przepaść.
Czasami tak bardzo mocno szukam iskry, która pozwoli mi się szczerze śmiać. Udaje się ją znaleźć w czyichś słowach, uśmiechu, błysku w oku. Lub - mimo starań - nie udaje się jej znaleźć wcale. I świat nie nabiera lekkości ani na ułamek sekundy.
Czasami jednak myślę sobie, że nawet dno, o które potykam się raz na jakiś czas, też gdzieś mnie prowadzi. Że słone ścieżki na policzkach oczyszczają mi duszę po to, by przyjąć coś nowego. Że niepewność pozwala zastanowić się, czego chcę tak naprawdę. I kiedy naprawdę warto.
Czasami pozwalam złości, lękom i bezsilności wypłynąć z duszy i zmienić kształt. Przekuć je na zupełnie materialne, słodkie pyszności.
Dziś pachnie u mnie chałwowym sernikiem.