W samym środku duszy mieszkał sobie Lęk. Nie za siedmioma górami ani dawno, dawno temu. Tu i teraz, od czasu do czasu kryjąc się na tyle dokładnie, że można zapomnieć, że on jest.
Lęk był średnich rozmiarów - ani maleńki, ani ogromny. Nie był potężny, bo nigdy nie mógł zapanować całkowicie i bez reszty nad duszą. Nie był też niepozorny, bo zawsze jakiś okruch wątpliwości i zmieszania sprawiał, ze dusza drżała na myśl o tym, co będzie jutro.
Lęk miał swoich przyjaciół, których od czasu do czasu zapraszał do siebie i razem przemierzali wszystkie zakątki duszy. Można było go spotkać spacerującego ze Wstydem, dyskutującego z Poczuciem Winy, zajętego w towarzystwie Bezsilności. Tak naprawdę Lęk rzadko bywał całkowicie sam.
Lęk sprawiał, że ciemniały myśli. Czasami drżały w posadach wszystkie oczywiste wcześniej plany. Bywało też, że skutecznie odpędzał sen. Albo przywoływał słowa, których wcale nie chciało się powiedzieć. Podejmował decyzje, które nie były słuszne.
Lęk karmił się ciszą i niedopowiedzeniami. Paradoksalnie lubował się brakiem czasu, wymuszając postawienie pytajników, na które nigdy nie uda się znaleźć odpowiedzi.
Lęk był sprytny, nawet gdy od dawna był Lękiem znajomym i oswojonym. On nigdy nie da się do końca ugłaskać.
A zakończenie...?
Ciągle jeszcze go nie znam.