Nieopatrznie odkryłam, że tym, co po raz kolejny wyszło mi doskonale, to budowanie z kimś ściany ze złudzeń. Ściany, w którą można co najwyżej uderzyć twarzą z całych sił. I ze złudzeń zostaje już tylko popiół i dym.
I kiedy podskórnie można już poczuć, że po raz kolejny wygrało się w tej dziwnej loterii wielkie Nic, ostatkami sił zaciska się dłonie na resztkach nadziei, bo może jeszcze nie wszystko stracone. Bo może nie wszystko jest takim, na jakie wygląda.
A później wraca się do dobrze znanej pustki, po raz tysięczny wnika się myślami w próżnię i można odkryć, że jest jeszcze zimniejsza niż wcześniej. Że wszystkie strącone na wietrze marzenia kostnieją. Że noce paraliżują swoją gęstą ciemnością.
Że lekcja rozczarowania - nawet, gdy powtarzana kolejny raz - znowu smakuje wyjątkowo gorzko.