Większość z nieprawdopodobnych pomysłów - tych o tym, co za siedmioma górami i kogo odkrywa się tuż po uchyleniu zasłony rzęs - runęło, posypało się, pokruszyło od chłodu.
Z resztek złudzeń zbuduję sobie niski murek - taki, który można pokonać, ale który jednocześnie wskaże granice. A cudzych granic nie należy przekraczać bez przyzwolenia.
I ponownie uczę się swojego świata. Tego, który jest tu i teraz. W którym budzę się co rano i zapadam w sen otulona gęstą nocą.
Świata, w którym znajduję konkretne osoby i realne chwile. W którym przeżywam siebie, zatopioną w różne role, dotykającą różnych uczuć i smakującą powietrze.
Nie takiego, jaki mógłby być ani takiego, jaki kiedyś wymyśliłam sobie, że będzie.
Świata, który trwa. Przy mnie. Obok mnie. We mnie. On ciągle jeszcze trwa.
A ja trwam tak długo, jak długo on istnieje.
Już dosyć wykreślania tego, co jest, na rzecz tego, co być może nigdy się nie stanie.
Przecież słońce, mimo wszystko, wcale nie zgasło.
wtorek, 27 sierpnia 2013
środa, 21 sierpnia 2013
W tle
Wsiąkam w melodie dobiegające zza kotary wspomnień. Wnikam dokładnie w każdy dźwięk, zostawiając po sobie jedynie echo przemilczanych słów.
Na wargach stopniowo skrapla się kolejne z pytań. Takich, których nigdy nie ośmielę się wypowiedzieć na głos. Bo cisza, która zapada tuż po, sprawia, że tężeje czas.
Krzepną uczucia. Rozpadają się na drobne kawałki, ocierają o zapomnienie, bledną wobec tego, czym naznaczone są kolejne dni.
Zapadam się w tło. Tło dla cudzych szczęść, misternie spełnianych planów, rozrachunków z przyszłością.
Odgrywam mini-epizody w nieswoich filmach. O relacjach, o marzeniach, o tym, jak powstaje szczęście.
Jestem ukradkiem. Przez chwilę, mimochodem, trochę przypadkiem, trochę na przekór.
Tkam z gorzkich wniosków kotarę, za którą kiedyś uda się ukryć wzrok. Zza której nie będą wychylać się moje lęki. Za którą, poza sobą samą, nie znajdę już nic.
Na wargach stopniowo skrapla się kolejne z pytań. Takich, których nigdy nie ośmielę się wypowiedzieć na głos. Bo cisza, która zapada tuż po, sprawia, że tężeje czas.
Krzepną uczucia. Rozpadają się na drobne kawałki, ocierają o zapomnienie, bledną wobec tego, czym naznaczone są kolejne dni.
Zapadam się w tło. Tło dla cudzych szczęść, misternie spełnianych planów, rozrachunków z przyszłością.
Odgrywam mini-epizody w nieswoich filmach. O relacjach, o marzeniach, o tym, jak powstaje szczęście.
Jestem ukradkiem. Przez chwilę, mimochodem, trochę przypadkiem, trochę na przekór.
Tkam z gorzkich wniosków kotarę, za którą kiedyś uda się ukryć wzrok. Zza której nie będą wychylać się moje lęki. Za którą, poza sobą samą, nie znajdę już nic.
sobota, 17 sierpnia 2013
Palcem po szkle
Otulam się nocnym niebem i przytulam myśli ciasno do gwiazd. A przy księżycu składam pragnienia.
Układam siebie wciąż na nowo - z okruchów szeptów, drobnych zdań, nadkruszonych w roztargnieniu obietnic, składanych sobie w cieniu bezsennych zmierzchów.
Wypełniam swój świat. Tak nieporadnie, że czasem pustka ociera się o okna. Tak niecierpliwie, że kolejne chwile nakładają się na siebie zbyt nierównolegle, by układać sens. Tak misternie, że czasem wystarczy drobne drżenie rąk, by kruchy spokój rozsypał się wokół.
Rozbieram się z tajemnic o wiele częściej niż dawniej. Przysiadam okryta tylko w czekanie i gdzieś po omacku udaję, że mam na sobie więcej słońca niż jestem w stanie udźwignąć.
Rysuję serdecznym palcem po szkle. Po to tylko, by nienajlepszy przypadek mógł je porysować, rozbić, zamienić w pył. Ciekawa jestem, na ile prób wystarcza sił. I jak wiele zostało mi ich, zanim odmówię sobie samej.
Zanim uznam, że nie mam już chęci na kolejną ostatnią szansę.
Układam siebie wciąż na nowo - z okruchów szeptów, drobnych zdań, nadkruszonych w roztargnieniu obietnic, składanych sobie w cieniu bezsennych zmierzchów.
Wypełniam swój świat. Tak nieporadnie, że czasem pustka ociera się o okna. Tak niecierpliwie, że kolejne chwile nakładają się na siebie zbyt nierównolegle, by układać sens. Tak misternie, że czasem wystarczy drobne drżenie rąk, by kruchy spokój rozsypał się wokół.
Rozbieram się z tajemnic o wiele częściej niż dawniej. Przysiadam okryta tylko w czekanie i gdzieś po omacku udaję, że mam na sobie więcej słońca niż jestem w stanie udźwignąć.
Rysuję serdecznym palcem po szkle. Po to tylko, by nienajlepszy przypadek mógł je porysować, rozbić, zamienić w pył. Ciekawa jestem, na ile prób wystarcza sił. I jak wiele zostało mi ich, zanim odmówię sobie samej.
Zanim uznam, że nie mam już chęci na kolejną ostatnią szansę.
środa, 7 sierpnia 2013
Malinowe pocałunki
Malinowe pocałunki na talerzu, miętowo-limonkowa ochłoda w oszronionej szklance. I słony posmak na wargach.
To ostatnio najczęstsze smaki mojego świata. Świata, w którym obsesyjnie układam, porządkuję, dopasowuję elementy do tego, co wokół musi istnieć nienaruszone. Nie jest mi z tym łatwo.
Rozliczam się z każdego dnia na bieżąco, wieczór po wieczorze. Bo wtedy łatwiej mi wykupić od losu maleńki plan na jutro. Taki, który choć w części niesie za sobą sens. Bez niego świat byłby piekłem nawet bez upałów.
Co jakiś czas udaje się wygrać mini-nagrody w Wielkiej Loterii. Tak kruche i maleńkie, że czasem trudno je w ogóle dostrzec. Ale są. Osładzają samotne wieczory, gdy zamiast skryć się w czyjejś ciepłej i bezpiecznej dłoni, zanurzam się we własnych myślach, zapatrzona na miasto leżące gdzieś na dole, niemal u mych stóp.
Wypatruję snów. Takich, które naprawdę zechcą się przyśnić. Które przyjdą, dotkną mojego ramienia i z czułością usiądą obok. Ktoś wyśnił je już za mnie?
To ostatnio najczęstsze smaki mojego świata. Świata, w którym obsesyjnie układam, porządkuję, dopasowuję elementy do tego, co wokół musi istnieć nienaruszone. Nie jest mi z tym łatwo.
Rozliczam się z każdego dnia na bieżąco, wieczór po wieczorze. Bo wtedy łatwiej mi wykupić od losu maleńki plan na jutro. Taki, który choć w części niesie za sobą sens. Bez niego świat byłby piekłem nawet bez upałów.
Co jakiś czas udaje się wygrać mini-nagrody w Wielkiej Loterii. Tak kruche i maleńkie, że czasem trudno je w ogóle dostrzec. Ale są. Osładzają samotne wieczory, gdy zamiast skryć się w czyjejś ciepłej i bezpiecznej dłoni, zanurzam się we własnych myślach, zapatrzona na miasto leżące gdzieś na dole, niemal u mych stóp.
Wypatruję snów. Takich, które naprawdę zechcą się przyśnić. Które przyjdą, dotkną mojego ramienia i z czułością usiądą obok. Ktoś wyśnił je już za mnie?
Subskrybuj:
Posty (Atom)