Większość z nieprawdopodobnych pomysłów - tych o tym, co za siedmioma górami i kogo odkrywa się tuż po uchyleniu zasłony rzęs - runęło, posypało się, pokruszyło od chłodu.
Z resztek złudzeń zbuduję sobie niski murek - taki, który można pokonać, ale który jednocześnie wskaże granice. A cudzych granic nie należy przekraczać bez przyzwolenia.
I ponownie uczę się swojego świata. Tego, który jest tu i teraz. W którym budzę się co rano i zapadam w sen otulona gęstą nocą.
Świata, w którym znajduję konkretne osoby i realne chwile. W którym przeżywam siebie, zatopioną w różne role, dotykającą różnych uczuć i smakującą powietrze.
Nie takiego, jaki mógłby być ani takiego, jaki kiedyś wymyśliłam sobie, że będzie.
Świata, który trwa. Przy mnie. Obok mnie. We mnie. On ciągle jeszcze trwa.
A ja trwam tak długo, jak długo on istnieje.
Już dosyć wykreślania tego, co jest, na rzecz tego, co być może nigdy się nie stanie.
Przecież słońce, mimo wszystko, wcale nie zgasło.