Otulam się nocnym niebem i przytulam myśli ciasno do gwiazd. A przy księżycu składam pragnienia.
Układam siebie wciąż na nowo - z okruchów szeptów, drobnych zdań, nadkruszonych w roztargnieniu obietnic, składanych sobie w cieniu bezsennych zmierzchów.
Wypełniam swój świat. Tak nieporadnie, że czasem pustka ociera się o okna. Tak niecierpliwie, że kolejne chwile nakładają się na siebie zbyt nierównolegle, by układać sens. Tak misternie, że czasem wystarczy drobne drżenie rąk, by kruchy spokój rozsypał się wokół.
Rozbieram się z tajemnic o wiele częściej niż dawniej. Przysiadam okryta tylko w czekanie i gdzieś po omacku udaję, że mam na sobie więcej słońca niż jestem w stanie udźwignąć.
Rysuję serdecznym palcem po szkle. Po to tylko, by nienajlepszy przypadek mógł je porysować, rozbić, zamienić w pył. Ciekawa jestem, na ile prób wystarcza sił. I jak wiele zostało mi ich, zanim odmówię sobie samej.
Zanim uznam, że nie mam już chęci na kolejną ostatnią szansę.