Od czasu do czasu dopada mnie myśl, że nadszedł już ten moment, gdy na pewne rzeczy należy się już tylko zgodzić. Przyjąć je takimi, jakie są i bez względu na to, że nijak nie przystają do oczekiwań i wyobrażeń, przestać szarpać się z losem (i trochę z sobą) o coś, czego i tak z nie wiadomo jakich powodów nie można otrzymać.
Może trochę zaczynam się poddawać. A może składam broń zbyt późno. Nie wiem, która droga to błąd, a przy której powinnam uparcie trwać. I pewnie nigdy nie otrzymam jedynej słusznej odpowiedzi.
A może powinnam patrzeć trochę przez palce na mój świat...? Bo im bardziej mu się przyglądam, tym bardziej mam poczucie, że nie jest mój. Że ktoś wrzucił mnie do cudzej bajki i za moment z niej ucieknę. Tyle tylko, że ten moment nie nadchodzi, a ja już jestem zmęczona wiarą w to, że wyskoczę z tego świata.
Świata, w którym własna twarz przemyka gdzieś w tle.