Nie pamiętam, kiedy ostatnio udało mi się spokojnie zasnąć. Ot, tak, tuż po położeniu głowy na poduszce. Nawet, gdy ze zmęczenia mogę już tylko zacisnąć mocno powieki, w głowie przeganiają się szaleńczo myśli. Im później jest, tym bardziej absurdalne i niepokojące obejmują prowadzenie.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio udało mi się zwyczajnie wyjść z łóżka. Przebudzić się, przeciągnąć i wyjść światu naprzeciw. Od jakiegoś czasu muszę sobie co rano wmawiać, że jeszcze mam po co z tego łóżka wychodzić. Że przynajmniej tyle powinno mi się chcieć.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam poczucie, że wszystko jest na swoim miejscu. Że ja jestem w tym miejscu, w którym być powinnam. Kiedy ostatnio czułam się bezpieczna, spokojna, z zapasem sił na czarną godzinę.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio był moment, że nie czułam się bezbarwna. Kiedy miałam pewność, że ktoś poświęca mi swój czas tylko dlatego, że ma na to ochotę - nie w związku z obowiązkami, problemami do rozwiązania czy tysiącem spraw do załatwienia.
Najchętniej to właśnie moje teraz wyrzuciłabym w niepamięć.