Są takie historie, których się nie opowiada. Nigdy i nikomu, nawet w chwilach wyjątkowej wylewności.
Drzemią uśpione na dnie duszy i od czasu do czasu, nie pytając o zgodę, budzą się, opowiadając każdy swój fragment na nowo.
Razem z nimi budzą się demony. Mają formę uczuć, których nie sposób pomieścić albo nierozwikłanych zagadek, do których nie istnieją słuszne rozwiązania.
Historie te zawsze są trochę niedopowiedziane. Bo nikt nie potrafi ich dokończyć.
niedziela, 28 sierpnia 2016
czwartek, 25 sierpnia 2016
W kwestii obsady
W rolach pierwszoplanowych zazwyczaj nie występuję. Na drugim planie bywam, ale rzadko.
Najczęściej trafiam się w tle. Albo w tłumie. Bywam czasem 'zamiast', ale takie statystowanie wbrew pozorom sporo kosztuje. Zwłaszcza emocji, gdy okazuje się, że już po wszystkim i czas potulnie wracać do swojego znajomego kącika.
Happy endy oglądam wyłącznie z fotela biernego widza. Mogę sobie co najwyżej oklaskiwać, że czasem się udaje. Komuś. Gdzieś.
I tak sobie myślę, że to ja powinnam być na pierwszym planie, bo to moja historia. I reżyserem. I w dużej mierze scenarzystą, charakteryzatorem, scenografem.
I że, nie wiedzieć czemu, wypuściłam spod mojej wszechobecnej kontroli to, co najważniejsze. A moją uwagę wypełniają po same brzegi przede wszystkim pierdoły. I cudze sprawy, cudze scenariusze, cudze marzenia.
Mam dwadzieścia osiem lat i chyba dopiero teraz dorosłam do tego, by uwierzyć w jakąś własną bajkę.
Najczęściej trafiam się w tle. Albo w tłumie. Bywam czasem 'zamiast', ale takie statystowanie wbrew pozorom sporo kosztuje. Zwłaszcza emocji, gdy okazuje się, że już po wszystkim i czas potulnie wracać do swojego znajomego kącika.
Happy endy oglądam wyłącznie z fotela biernego widza. Mogę sobie co najwyżej oklaskiwać, że czasem się udaje. Komuś. Gdzieś.
I tak sobie myślę, że to ja powinnam być na pierwszym planie, bo to moja historia. I reżyserem. I w dużej mierze scenarzystą, charakteryzatorem, scenografem.
I że, nie wiedzieć czemu, wypuściłam spod mojej wszechobecnej kontroli to, co najważniejsze. A moją uwagę wypełniają po same brzegi przede wszystkim pierdoły. I cudze sprawy, cudze scenariusze, cudze marzenia.
Mam dwadzieścia osiem lat i chyba dopiero teraz dorosłam do tego, by uwierzyć w jakąś własną bajkę.
niedziela, 21 sierpnia 2016
Na poprawę nastroju
Już prawie zupełnie zapomniałam, jak przyjemnie jest spacerować w letnim deszczu, gdy pierwsze krople spadają z nieba, przebijając się przez gęste od gorąca powietrze.
I jak pysznie może smakować truflowa muffinka, podarowana sobie samej w prezencie właściwie zupełnie bez powodu. Na poprawę nastroju.
Zapomniałam już, jak bardzo lubię zapach mokrego nieba, przesyconego wonią kwiatów i dojrzałych na wskroś owoców.
I jak przytulnie może być w szczelnym kokonie grubego szala, w którym zaplątały się pospiesznie odłożone na później wspomnienia. I niedokończone plany.
Na poprawę nastroju układam myśli w poprzek czasu. I słucham pulsu własnych myśli.
I jak pysznie może smakować truflowa muffinka, podarowana sobie samej w prezencie właściwie zupełnie bez powodu. Na poprawę nastroju.
Zapomniałam już, jak bardzo lubię zapach mokrego nieba, przesyconego wonią kwiatów i dojrzałych na wskroś owoców.
I jak przytulnie może być w szczelnym kokonie grubego szala, w którym zaplątały się pospiesznie odłożone na później wspomnienia. I niedokończone plany.
Na poprawę nastroju układam myśli w poprzek czasu. I słucham pulsu własnych myśli.
piątek, 19 sierpnia 2016
Dzisiaj
Wczoraj z każdą chwilą nieuchronnie zaciera się, pokrywa kurzem, zamienia się w kiedyś. Przeradza w dawno. Pewnych jego skrawków nie uda się uchronić przed zapomnieniem. Niektóre fragmenty, tak istotne kilka chwil temu, z kolejnym dniem nie znaczą już nic. Są błahe. Nieaktualne. Nijakie wobec nowego.
Jutro jest niepewne. Daje nadzieję na wiele, ale zawsze ubiera się w znaki zapytania. Czy się uda. Czy będzie sprzyjało. Czy przyniesie słońce. A może zagrzmi burzą na czyimś prywatnym niebie. Jutro nie potrafi obiecywać. A nawet, jeśli obieca, wcale nie musi dotrzymać słowa. Jutro jest złudne. Jutro może nigdy nie nadejść.
Dzisiaj...? Tu i teraz, tak łatwo odsuwane na później. Tak kruche i ulotne. W tak prosty i oczywisty sposób można je zmarnować. Albo obrócić w pył, pokruszyć ot, tak. Trochę niechcący, trochę na przekór samemu sobie. Dzisiaj najmocniej zależy od tego, co z nim zrobię. Teraz.
Moje dzisiaj ze smutkiem wpatruje się w niebo. W moim dzisiaj przesuwają się skrawki wczoraj, pojawiają się setki pytań o jutro. Ze smutkiem dotykam swojego dzisiaj. Bo już nie wróci. Chwil nie da się naprawić.
Jutro jest niepewne. Daje nadzieję na wiele, ale zawsze ubiera się w znaki zapytania. Czy się uda. Czy będzie sprzyjało. Czy przyniesie słońce. A może zagrzmi burzą na czyimś prywatnym niebie. Jutro nie potrafi obiecywać. A nawet, jeśli obieca, wcale nie musi dotrzymać słowa. Jutro jest złudne. Jutro może nigdy nie nadejść.
Dzisiaj...? Tu i teraz, tak łatwo odsuwane na później. Tak kruche i ulotne. W tak prosty i oczywisty sposób można je zmarnować. Albo obrócić w pył, pokruszyć ot, tak. Trochę niechcący, trochę na przekór samemu sobie. Dzisiaj najmocniej zależy od tego, co z nim zrobię. Teraz.
Moje dzisiaj ze smutkiem wpatruje się w niebo. W moim dzisiaj przesuwają się skrawki wczoraj, pojawiają się setki pytań o jutro. Ze smutkiem dotykam swojego dzisiaj. Bo już nie wróci. Chwil nie da się naprawić.
czwartek, 18 sierpnia 2016
Bajeczka
Za siedmioma myślami, za siedmioma wzruszeniami, za wysokimi do nieba oczekiwaniami mieszkał sobie lęk.
Miał chatkę wysłaną mięciutkimi chwilami i ogródek pełen twardych jak skała zmartwień.
Karmił się niepewnością i poczuciem, że coś jest nie dość dobre. Przepadał za poczuciem winy i drobnymi jak ziarna piasku wyrzutami sumienia.
Lęk z upodobaniem plątał słowa. Z najprostszego w świecie zdania potrafił upleść coś tak misternego, że nikt nigdy nie był w stanie odgadnąć, gdzie jest początek lub koniec.
Czas przepływał mu przez palce, zupełnie zmarnowany. Lęk zaszywał się w cichym ciemnym kąciku i zastanawiał się, jak to będzie, gdy stanie się coś złego. Lub gdy codzienność okaże się zbyt trudna.
Lęk najwięcej czasu spędzał z ciszą. To ona podszeptywała mu najbardziej zdradliwe myśli i wywrotne plany. Ona snuła w jego głowie opowieść o Wielkim Upadku.
Czasami mam wrażenie, że sama zamieniam się w lęk.
Miał chatkę wysłaną mięciutkimi chwilami i ogródek pełen twardych jak skała zmartwień.
Karmił się niepewnością i poczuciem, że coś jest nie dość dobre. Przepadał za poczuciem winy i drobnymi jak ziarna piasku wyrzutami sumienia.
Lęk z upodobaniem plątał słowa. Z najprostszego w świecie zdania potrafił upleść coś tak misternego, że nikt nigdy nie był w stanie odgadnąć, gdzie jest początek lub koniec.
Czas przepływał mu przez palce, zupełnie zmarnowany. Lęk zaszywał się w cichym ciemnym kąciku i zastanawiał się, jak to będzie, gdy stanie się coś złego. Lub gdy codzienność okaże się zbyt trudna.
Lęk najwięcej czasu spędzał z ciszą. To ona podszeptywała mu najbardziej zdradliwe myśli i wywrotne plany. Ona snuła w jego głowie opowieść o Wielkim Upadku.
Czasami mam wrażenie, że sama zamieniam się w lęk.
środa, 10 sierpnia 2016
Doczepka
Odkryłam niedawno, że jednak jest coś, w czym jestem bezkonkurencyjna. Absolutnie najlepsza z dobrych. Trenowałam przecież latami.
Owym czymś jest bycie "na doczepkę".
Na przykład wtedy, gdy komuś w ostatniej chwili pokrzyżują się plany i nie ma pomysłu na to, co zrobić w zamian. Albo kiedy w towarzystwie nagle pojawi się dziura. Można wtedy załatać ją mną. Na chwilę, dopóki nie znajdzie się ktoś, kto będzie tam pasował na dłużej.
Albo kiedy koniecznie trzeba udać się gdzieś, gdzie głupio jest pokazać się samotnie. A nikt inny nie chce dać się namówić.
Doczepka na ogół się zgadza. Właściwie nie wymaga zbyt wiele w zamian. Nie stawia oczekiwań ani warunków. Można ją odstawić w dowolnym momencie i absolutnie się z tego nie tłumaczyć.
Można wepchnąć ją do kąta "do następnego razu". Bywa, że w międzyczasie pokryje ją kurz.
Z doczepką można jednego dnia wszystko przegadać i niemal wszystko zrobić. Kolejnego dnia natomiast - można nie robić nic. I milczeć.
niedziela, 7 sierpnia 2016
steep into the time
Zapadanie się w czas niczym w przesadnie miękki kokon wycisza. Można wtedy pochylić się nad każdą ważniejszą chwilą i zdecydować, co można już zostawić za sobą - bo spełniło już przypisaną sobie rolę.
Powoli, godzina po godzinie, przypominam sobie, co tak naprawdę jest dla mnie ważne. I czym nie powinnam zaprzątać sobie ani jednej myśli więcej.
Są pytania, które przestałam już zadawać. Bo nie znajdę odpowiedzi wtedy, gdy tak usilnie na nie czekam. Czas przyniesie je sam. Kiedyś.
Powoli rozjaśniam swój mały, mikroskopijny wręcz, horyzont.
Powoli, godzina po godzinie, przypominam sobie, co tak naprawdę jest dla mnie ważne. I czym nie powinnam zaprzątać sobie ani jednej myśli więcej.
Są pytania, które przestałam już zadawać. Bo nie znajdę odpowiedzi wtedy, gdy tak usilnie na nie czekam. Czas przyniesie je sam. Kiedyś.
Powoli rozjaśniam swój mały, mikroskopijny wręcz, horyzont.
poniedziałek, 1 sierpnia 2016
Come back to myself
Czasami trzeba przyjąć rzeczy takimi, jakie są.
Bez buntu, że nijak nie chcą się dopasować do tego, co było dotąd. Bez nietrwałej wiary, że może za chwilę coś się zmieni i świat znowu stanie się zrozumiały, znany. Bez szukania innej drogi, by po raz kolejny - choć tym razem dookoła - trafić donikąd.
Najtrudniej jest odpuścić, na chwilę zastygnąć w bezruchu, by móc później iść dalej. I pewnie byłoby to o wiele dalsze 'dalej', niż zakładało się wcześniej, ale, mimo wszystko, trudno jest uciszyć niepokój, który w głowie plącze najprostsze nawet myśli.
Wierzyć - ot, tak - chyba nie umiem. Wolę działać, by mieć poczucie, że w jakimkolwiek stopniu należę do tej pogmatwanej układanki. Aby działać, trzeba najpierw ubrać się w spokój.
Dawno już nie słuchałam siebie. Między cudzymi oczekiwaniami i tym, co należy, zgubiłam gdzieś własne sny. Chyba nawet zapomniałam, jak to jest śnić.
W tle: klik!
Bez buntu, że nijak nie chcą się dopasować do tego, co było dotąd. Bez nietrwałej wiary, że może za chwilę coś się zmieni i świat znowu stanie się zrozumiały, znany. Bez szukania innej drogi, by po raz kolejny - choć tym razem dookoła - trafić donikąd.
Najtrudniej jest odpuścić, na chwilę zastygnąć w bezruchu, by móc później iść dalej. I pewnie byłoby to o wiele dalsze 'dalej', niż zakładało się wcześniej, ale, mimo wszystko, trudno jest uciszyć niepokój, który w głowie plącze najprostsze nawet myśli.
Wierzyć - ot, tak - chyba nie umiem. Wolę działać, by mieć poczucie, że w jakimkolwiek stopniu należę do tej pogmatwanej układanki. Aby działać, trzeba najpierw ubrać się w spokój.
Dawno już nie słuchałam siebie. Między cudzymi oczekiwaniami i tym, co należy, zgubiłam gdzieś własne sny. Chyba nawet zapomniałam, jak to jest śnić.
W tle: klik!
Subskrybuj:
Posty (Atom)