Czasami trzeba przyjąć rzeczy takimi, jakie są.
Bez buntu, że nijak nie chcą się dopasować do tego, co było dotąd. Bez nietrwałej wiary, że może za chwilę coś się zmieni i świat znowu stanie się zrozumiały, znany. Bez szukania innej drogi, by po raz kolejny - choć tym razem dookoła - trafić donikąd.
Najtrudniej jest odpuścić, na chwilę zastygnąć w bezruchu, by móc później iść dalej. I pewnie byłoby to o wiele dalsze 'dalej', niż zakładało się wcześniej, ale, mimo wszystko, trudno jest uciszyć niepokój, który w głowie plącze najprostsze nawet myśli.
Wierzyć - ot, tak - chyba nie umiem. Wolę działać, by mieć poczucie, że w jakimkolwiek stopniu należę do tej pogmatwanej układanki. Aby działać, trzeba najpierw ubrać się w spokój.
Dawno już nie słuchałam siebie. Między cudzymi oczekiwaniami i tym, co należy, zgubiłam gdzieś własne sny. Chyba nawet zapomniałam, jak to jest śnić.
W tle: klik!