Uśmiech pomieszany z rezygnacją to coś nowego dla mnie.
Pewnie przydałby się już dawno, kilka zakrętów temu, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak go ubrać.
Ani nie miałam dosyć odwagi, by rezygnować z czegoś, czego nie chce się wypuszczać z rąk.
Ale nie da się utrzymać na siłę niczego i nikogo. Jeśli coś ma się zakończyć, odchodzi bez względu na to, czy się z tym zgadzamy czy nie.
Zostaje sentyment, niewypełniona nagle przestrzeń i przekonanie, że można wszystko - choć jednocześnie nie da się wcale.
Że całkiem mimochodem budzimy się z niczym - może poza smutnym posmakiem tego, co bezpowrotnie umknęło.