niedziela, 29 grudnia 2013

Objęte w nawias

Okrywam się czasem niczym najszczelniejszym kocem. Czasem wydartym codzienności. Czasem, którym nie należało się podzielić z nikim ani z niczym. Czasem, dzięki któremu można odbudować własne sny.
Znalazłam cząstki, z których można jeszcze wydobyć uśmiech. Z których można ulepić nowy dzień. Jasny, ciepły. Przytulniejszy niż to, co dotąd.
Dotknęłam takich chwil, których nigdy nie spodziewałabym się choćby musnąć. A były, namacalne i jak najbardziej rzeczywiste.
I łatwiej godzić mi się z tym, co spotykam po drodze. Łatwiej mi przyznać, że mimo tego, że pewne rzeczy dalece odbiegają od tego, co sobie wymyśliłam - można je oswoić. A niektóre nawet polubić.
Niektóre z marzeń rozpadają się, a w ich miejscu wyrastają nowe - ostrożniejsze, z dosyć szerokim marginesem na niedopowiedzenia. Objęte w nawias. Tak na wszelki wypadek.

sobota, 23 listopada 2013

Musiałabym

Gdyby ktoś mnie spytał, jak to jest, kiedy marzenia krzepną tuż przed tym, nim w ogóle uformują się w myśl, odpowiedziałabym, że nie wiem.
I gdyby chciał wiedzieć, którędy błądzą myśli, gdy nie chcą ułożyć się do snu, też nie umiałabym tego wyjaśnić.
A gdyby zadał mi pytanie, jaki to wszystko ma sens, odpowiedziałaby mu tylko cisza.
Musiałabym rozpisać wiele miesięcy w algorytmy niedopowiedzeń, ucieczek i łez, do których nigdy nikomu się nie przyznam.
Musiałabym strącić z nieba wszystkie gwiazdy, aż zrobiłoby się tak ciemno, że od gęstej nocy wygasłaby każda świadoma myśl.
Musiałabym rozpalić w kącie wszystkie znaki zapytania, aż spopieliłyby się w jedną wielką zagadkę.
Musiałabym przyznać, że naprawdę zapomniałam, jak to jest śnić.
Wtedy wiedziałby na pewno.

wtorek, 5 listopada 2013

Wyznanie wiary

Wierzę, że wszystko ma swój sens. Czasem dostrzegam go dopiero po latach, czasem nie potrafię znaleźć go wcale. Może patrzę w niewłaściwym kierunku. Echa niektórych porażek wróciły dużo później, przekute w radość. Wierzę, że to, co ważne, nie dzieje się po nic.
Wierzę, że jeszcze się spotkamy. Naprawdę, metaforycznie, w snach, w nieokreślonym bliżej 'gdzieś'. Forma jest małoważna. Ja ciągle czuję tę kruchą obecność.
Wierzę, że to, co utracone, nie przepadło zupełnie bez sensu. Że potrafię wyciągnąć wnioski - zwłaszcza z tych wyjątkowo gorzkich, okrutnych lekcji.
Wierzę, że uda mi się uchronić przed całkowitym zgorzknieniem. Że nigdy nie zapomnę tak do końca, jak to jest się uśmiechać.
I wierzę, że któregoś dnia czas przytuli mnie do siebie z czułością i troską.

niedziela, 27 października 2013

Ogólnie jest w porządku

Bywają momenty, gdy lęki są tak blade, że niemal znikają. Podobnie, jak zanika chłód wokół. I to nieprawda, że próżni nie można poczuć.
Samotność potrafi przybierać tak ogromne rozmiary, że nie da się jej objąć ani myślami, ani przyjąć do serca. Siada obok i cierpliwie czeka, aż obronne skorupki pękną i pozwolą jej wsączyć się na samo dno duszy.
"Bo inni mają lepiej. A niektórzy inni mają gorzej". Inni. Inni mają inaczej. A każde lepiej czy gorzej jest względne.
Trudno jest uczestniczyć w cudzym życiu, gdy nie jest się w stanie utrzymać w dłoniach chociaż ułamków własnego. Trudno się uśmiechać, gdy mięśnie twarzy zdążyły stężeć od słononocnych łez. Spokój też potrafi być bezwzględny. Tak nienaruszalny, że niemal martwy.
Zabrakło wzruszeń, a pozostała codzienność. Chłodna, milcząca, okrutnie obojętna. Rola tła jest o wiele trudniejsza niż ta na pierwszym planie.
I właściwie nie ma na co narzekać. Ogólnie jest w porządku. Choć przedziwny to porządek. Gorzki. I przeraźliwie cichy.

czwartek, 19 września 2013

Jesienne pytania

Jak zatrzymać w dłoniach zaklęty w przeszłość czas, który zastyga w cieniu, pokonywany przez przesypujące się między palcami teraz?
Jak uchronić przed zapomnieniem to, co naprawdę ważne, gdy błaho-pilne sprawy domagają się każdej cząstki myśli i uwagi?
Jak uwierzyć, że bezpowrotne rozstanie nie oznacza tak do końca pustki i braku?
Jak wyjaśnić sobie, że ktoś jest, choć wcale go tutaj nie ma?
Jak nauczyć się oddychać, gdy wokół panuje przenikliwy chłód?
I jak układać życzenia, by nie wątpić w nie jeszcze zanim dotkną warg?

wtorek, 27 sierpnia 2013

Nie zgasło

Większość z nieprawdopodobnych pomysłów - tych o tym, co za siedmioma górami i kogo odkrywa się tuż po uchyleniu zasłony rzęs - runęło, posypało się, pokruszyło od chłodu.
Z resztek złudzeń zbuduję sobie niski murek - taki, który można pokonać, ale który jednocześnie wskaże granice. A cudzych granic nie należy przekraczać bez przyzwolenia.
I ponownie uczę się swojego świata. Tego, który jest tu i teraz. W którym budzę się co rano i zapadam w sen otulona gęstą nocą.
Świata, w którym znajduję konkretne osoby i realne chwile. W którym przeżywam siebie, zatopioną w różne role, dotykającą różnych uczuć i smakującą powietrze.
Nie takiego, jaki mógłby być ani takiego, jaki kiedyś wymyśliłam sobie, że będzie.
Świata, który trwa. Przy mnie. Obok mnie. We mnie. On ciągle jeszcze trwa.
A ja trwam tak długo, jak długo on istnieje.
Już dosyć wykreślania tego, co jest, na rzecz tego, co być może nigdy się nie stanie.
Przecież słońce, mimo wszystko, wcale nie zgasło.

środa, 21 sierpnia 2013

W tle

Wsiąkam w melodie dobiegające zza kotary wspomnień. Wnikam dokładnie w każdy dźwięk, zostawiając po sobie jedynie echo przemilczanych słów.
Na wargach stopniowo skrapla się kolejne z pytań. Takich, których nigdy nie ośmielę się wypowiedzieć na głos. Bo cisza, która zapada tuż po, sprawia, że tężeje czas.
Krzepną uczucia. Rozpadają się na drobne kawałki, ocierają o zapomnienie, bledną wobec tego, czym naznaczone są kolejne dni.
Zapadam się w tło. Tło dla cudzych szczęść, misternie spełnianych planów, rozrachunków z przyszłością.
Odgrywam mini-epizody w nieswoich filmach. O relacjach, o marzeniach, o tym, jak powstaje szczęście.
Jestem ukradkiem. Przez chwilę, mimochodem, trochę przypadkiem, trochę na przekór.
Tkam z gorzkich wniosków kotarę, za którą kiedyś uda się ukryć wzrok. Zza której nie będą wychylać się moje lęki. Za którą, poza sobą samą, nie znajdę już nic.

sobota, 17 sierpnia 2013

Palcem po szkle

Otulam się nocnym niebem i przytulam myśli ciasno do gwiazd. A przy księżycu składam pragnienia.
Układam siebie wciąż na nowo - z okruchów szeptów, drobnych zdań, nadkruszonych w roztargnieniu obietnic, składanych sobie w cieniu bezsennych zmierzchów.
Wypełniam swój świat. Tak nieporadnie, że czasem pustka ociera się o okna. Tak niecierpliwie, że kolejne chwile nakładają się na siebie zbyt nierównolegle, by układać sens. Tak misternie, że czasem wystarczy drobne drżenie rąk, by kruchy spokój rozsypał się wokół.
Rozbieram się z tajemnic o wiele częściej niż dawniej. Przysiadam okryta tylko w czekanie i gdzieś po omacku udaję, że mam na sobie więcej słońca niż jestem w stanie udźwignąć.
Rysuję serdecznym palcem po szkle. Po to tylko, by nienajlepszy przypadek mógł je porysować, rozbić, zamienić w pył. Ciekawa jestem, na ile prób wystarcza sił. I jak wiele zostało mi ich, zanim odmówię sobie samej.
Zanim uznam, że nie mam już chęci na kolejną ostatnią szansę.

środa, 7 sierpnia 2013

Malinowe pocałunki

Malinowe pocałunki na talerzu, miętowo-limonkowa ochłoda w oszronionej szklance. I słony posmak na wargach.
To ostatnio najczęstsze smaki mojego świata. Świata, w którym obsesyjnie układam, porządkuję, dopasowuję elementy do tego, co wokół musi istnieć nienaruszone. Nie jest mi z tym łatwo.
Rozliczam się z każdego dnia na bieżąco, wieczór po wieczorze. Bo wtedy łatwiej mi wykupić od losu maleńki plan na jutro. Taki, który choć w części niesie za sobą sens. Bez niego świat byłby piekłem nawet bez upałów.
Co jakiś czas udaje się wygrać mini-nagrody w Wielkiej Loterii. Tak kruche i maleńkie, że czasem trudno je w ogóle dostrzec. Ale są. Osładzają samotne wieczory, gdy zamiast skryć się w czyjejś ciepłej i bezpiecznej dłoni, zanurzam się we własnych myślach, zapatrzona na miasto leżące gdzieś na dole, niemal u mych stóp.
Wypatruję snów. Takich, które naprawdę zechcą się przyśnić. Które przyjdą, dotkną mojego ramienia i z czułością usiądą obok. Ktoś wyśnił je już za mnie?

środa, 31 lipca 2013

Bo warto

Ostatni dzień lipca otulony leniwym gorącem, przenikającym nawet przez chłód wydarzeń, których ciągle jeszcze nie sposób ułożyć w równe wspomnienia. Takie od - do. Mające ramy, zza których nie wypadną nie w porę.
Odbyłam niedawno dwie rozmowy. Takie trochę przypadkiem i mimochodem, a trochę naznaczone sensem najwyższym. Nauczyłam się już dostrzegać, kiedy pozoronie zwykłe słowa wcale zwykłymi nie są. I należy je pielęgnować w sobie tak mocno, jakby były stworzone tylko dla nas.
Obie rozmowy odbyły się z osobami, które są w najwyższym stopniu wyjątkowe. A jednocześnie najzwyczajniejsze na świecie. Dostępne, a jednak nie sposób ich nie podziwiać. I nie uśmiechać się do nich tak, jakby każdy kolejny uśmiech znaczył: Dziękuję. Cieszę się, że jesteś w moim świecie.
Obie rozmowy uświadomiły mi, że warto. Pomimo tego, jak bywa gorzko, jak trudno czasem udźwignąć własne życie - warto. Mimo tego, że czasem otwarcie powiek zdaje się ponad siły, a wyruszenie poprzez poranek stanowi wielkie wyzwanie - warto.
Bezpowrotnie utraciłam dwie najbliższe mi w życiu osoby. Jedna odeszła nagle - choć, w niezrozumiały do dziś dla mnie sposób, po naszym ostatnim spotkaniu wiedziałam, że to koniec. Nie mam żadnych logicznych wyjaśnień, po prostu to czułam. Taki irracjonalny instynkt zaskakuje mnie co jakiś czas. Z drugą osobą żegnałam się nieustannie przez kilkanaście miesięcy. Nie potrafię ująć w słowa, co czuje się podczas bezsennych nocy, gdy czuwa się nad niezwykle kruchym snem kogoś, kogo się kocha. Kto przemija na naszych oczach, stanowczo za wcześnie. I kogo obejmuje się mocno - wiedząc, że już nigdy więcej.
Ciągle jeszcze miewam chwile tak czarne, że nie potrafię sobie z nimi radzić. Ani o nich mówić. Kiedy lęk i tęsknota sprawiają niemal fizyczny ból. Kiedy bezradność jest tak wielka, że nie sposób nawet myśleć o czymkolwiek, bo to za trudne.
A jednak te dwie rozmowy uświadomiły mi, że mimo bólu, który gdzieś w środku pewnie nie zaleczy się tak do końca, dla wielu rzeczy jeszcze warto powalczyć. Bo może - dzięki tej walce właśnie - uda się komuś jeszcze pomóc. Może kiedyś ktoś będzie mógł się uśmiechnąć. Dzięki mnie. Dla takich chwil warto.
A może kiedyś uda mi się poczuć, że i ja mogę się uśmiechać. Tak naprawdę.

sobota, 13 lipca 2013

Letni wieczór

Wieczór pachnie spokojem. Zupełnie innym, niż ten, którym można upajać się za dnia. Wieczorny spokój ma w sobie więcej magii. Zakrada się po cichu na skraj duszy i subtelnie otula wszystkie zmysły. Tak dokładnie, by nie pojawiły się wątpliwości, że już jest tuż obok.
Smakuje tajemnicą. Rozkrusza wszystkie pewniki i zachłannie spija z ust każde słowo nasączone nadzieją.
Rozbiera z masek. Bez pośpiechu, za to dokładnie i z pełną precyzją. Nie pozwala grać ani snuć historii, które się nie wydarzyły. Trwa tu i teraz.
Dotyka czule i wyraźniej, niż jakikolwiek dzień. Wyostrza zmysły. Wystarczy zmrużyć oczy, by poczuć lekki dreszcz snujący się wzdłuż kręgosłupa.
Szepcze. Nie krzyczy, nie doprasza się nachalnie o uwagę. Subtelnie otacza półsłówkami i niedokończonymi wierszami. Cichnie, by słyszeć go wyraźniej.
Czaruje mrokiem. Milionami świateł błyszczących w niecałkiem śpiącym mieście. Pomrukami gwiazd, które wcale nie zamierzają spadać.
A jednak ciągle dręczy tęsknotą i pustką.

niedziela, 7 lipca 2013

To, co kocham

O świcie, gdy budzę się na długo przed budzikiem i wpatruję w obcy jeszcze sufit, zaplatam na myśli wszystkie drobne okruchy nadziei na nadchodzący dzień. Takie słabo tlące się promyki. Boję się tylko wieczornych bilansów mówiących o tym, ile z nich dotrwało do zmroku.
O świcie zdecydowanie wierzę mocniej. I bardziej chcę.
O świcie jest mi bliżej do tych białopuszystych kłębków chmur, które krążą prawie na wyciągnięcie ręki. W tych kłębkach jest wszystko, co kocham. Marzenia. Wspomnienia. Pytania, na które nie da się upleść odpowiedzi, a jednak w jakiś niewytłumaczalny dla mnie sposób wierzę w ich dobre zakończenia.
O świcie jestem w stanie wydobyć z siebie więcej dobra. I gorycz smakuje jakoś mniej wyraźnie.
O świcie narkotyzuję się pierwszą kawą, która smakuje lepiej niż wszystkie kolejne tego dnia. I wychodzę na balkon, by z poziomu siedemnastego piętra szeptać drobne prośby.
O świcie jestem kimś, kogo lubię w sobie najbardziej.

sobota, 6 lipca 2013

"Mogę..."

Burza za oknem idealnie zgrała się z burzą w mojej głowie. Z deszczem na twarzy, piorunami myśli, z groźnymi pomrukami zbyt trudnych słów.
Te metaforyczne burze trwają o wiele za długo. I trudno je wyciszyć.
Znowu udało mi się dotknąć jednego z krańcowych fragmentów mojej duszy. Takich, za którymi nie kryje się już nic. Gdzie nawet próżnia przestaje straszyć sobą.
Chciałabym wierzyć - tak naprawdę, z mocą nie do zachwiania - że po tym zakręcie, na którym jestem, przez długi czas droga będzie prosta. Że uda mi się odpocząć od lęków.
I że jeszcze długo będę na tyle silna, by zaczynać choć niektóre zdania od słowa mogę. Że przynajmniej czasami będę snuła własne dobre zaklęcia.

czwartek, 27 czerwca 2013

(Prze)trwanie

Czasem bywa tak, że życie płynie jednostajnie, w jednym rytmie, niemalże zawsze takim samym tempem. Nawet drobne burze nie zmieniają tego utrwalonego porządku. Jest tak, jakby już nigdy nic nie miało się odmienić. Jakby skrajności zdarzały się tylko w poezji. Dlaczego niektórym zdarza się taka słodko-błoga nuda? Nie wiadomo. Tak po prostu jest.
W moim mikroświecie od pewnego czasu dzieje się bardzo dużo. Bardzo intensywnie. Zbyt intensywnie. Dzieją się zarówno rzeczy cudowne, o których nawet nie śmiałam marzyć, jak i tak gorzkie i okrutne, że czasem boję się oddychać. Bo podobno licho nie śpi i może mnie znowu wytropić.
Taka huśtawka z wolna zaczyna przerastać moje siły. Jest zbyt szybka, wznosi się zbyt wysoko i opada za nisko, a od lęku o to, co może się stać za chwilę i czy aby na pewno nie spadnę, coraz częściej boli mnie każdy skrawek mojego ciała. Gdzieś w środku już od pewnego czasu próbuję odbić się od dna. Bezskutecznie.
Wczoraj naszła mnie bardzo niepokojąca myśl. Odkryłam, że nie mam marzeń. Tak po prostu. Że coraz częściej nie potrafię się ucieszyć. Absolutnie niczym. Żyję. Albo może raczej trwam. Bo życie oznacza odczuwanie, a w moim przypadku to nie jest już takie oczywiste i pewne.

niedziela, 2 czerwca 2013

Nieaktualne

- A jak teraz, po tym wszystkim, mieszka się Pani z rodzicami?
- To już nieaktualne.
- Ale mieszka Pani w X..?
- Nie, już nie. Nieaktualne.
- A co u Y.?
- Niestety nic. Nieaktualne.
- A zdaje się, że Pani myślała nad doktoratem?
- Kiedyś tak. Teraz to też jest już nieaktualne.
Po tysiącu bardzo dużych, bardzo ważnych zmian, zarówno cudownych, jak i skrajnie gorzkich, ocknęłam się w trakcie jednej przypadkowej rozmowy i spostrzegłam, że moje życie jest coraz bardziej nieaktualne.
Na aktualności z czasem tracę i ja.

sobota, 20 kwietnia 2013

Życie nigdy nie pachnie tak samo

Pewne rzeczy są w życiu powtarzalne. Pory roku, rytm dnia, rytuały, następstwa wyborów, których dokonujemy w podobny sposób.
A jednak życie nigdy nie pachnie tak samo.
Zmienia się gęstość powietrza, w którym zawieszamy niechciane myśli. Moje ostatnio niebezpiecznie zgęstniało, boję się, że wkrótce stracę ostatni przepis na to, jak - mimo wszystko - oddychać.
Zmienia się kształt nieba, na którym resztkami nadziei szuka się choćby maleńkiej, zakurzonej gwiazdy. By było jeszcze w co wierzyć.
Zmienia się częstotliwość uśmiechów, którym coraz rzadziej zdarza się w pełni szczerze pojawiać. Na to jest stanowczo za wcześnie.
Zmienia się percepcja świata. Świat, w którym jestem, mocno się ochłodził, opustoszał.
A jednak to ciągle jest moje życie. I choćby nie wiem, jak trudno było w nim żyć, ono przecież trwa.
I pozostaje tylko posklejać ze sobą resztki tego maleńkiego, rozbitego świata.

sobota, 16 marca 2013

Gdziekolwiek

Trzy dni temu mój brat przegrał kilunastomiesięczną walkę z białaczką.
Mój kochany, starszy, niezwykle dzielny brat. Tak pokorny, że nie skarżył się do samego końca - nawet wtedy, gdy całe ciało wymykało się spod jego kontroli.
A ja znowu zanurzam się w pustkę po kimś, kto zawsze miał być tuż obok. Kto był blisko nawet wtedy, gdy cały świat pędził gdzieś w przeciwną stronę.
Chwilami myślę, że najprościej byłoby oszaleć. Uciec od świata, ludzi, oczekiwań i pytań, na które jeszcze długo nie znajdę odpowiedzi. Ale nawet to nie jest takie proste.
Może kiedyś uda mi się choć trochę zrozumieć, dlaczego musiałam pożegnać już dwóch braci i dlaczego życie bywa tak bardzo okrutne, że można się zachłysnąć własnym strachem.
Dziś rozpaczliwie szukam ukojenia.

Gdziekolwiek teraz jesteś, dziękuję Ci.

niedziela, 17 lutego 2013

Opacznie

Czasem tak bardzo nienawidzę słów.
Miały pomóc, zdjąć woalkę utkaną z niedopowiedzeń, wyjaśnić nienazwane. Miały przyspieszyć moment, gdy uda się wreszcie wziąć głęboki wdech.
A zadrwiły. Rozdzieliły, choć nie taki był ich cel. Nie przyniosły ulgi. Przywiodły za to kolejne łzy.
Rozsypały to, co wydawało się z wolna osiadać w stabilnym miejscu.
Na milczenie też trzeba umieć znajdować siłę.