poniedziałek, 29 grudnia 2014

Pachnie śnieg

Poczułam dzisiaj, jak pachnie śnieg. Trochę przypomina zapach nadziei, która nieśmiało wykluwa się wraz z końcem kolejnego roku. Że może w przyszłym. Że czas na kolejną białą kartkę, którą powoli, linijka po linijce zapisze czas. Lub przemilczy, gdy mimochodem zastygnie się w oczekiwaniu.
Być może to zasługa znienacka przypominającego o sobie mrozu, a może to przypadek, bo zwyczajnie dojrzałam do tej chwili - to najbardziej wyciszona końcówka roku, jaką pamiętam. Nie miotają ani niespełnione plany, ani marzenia pękające jak bańka mydlana. Ani niecierpliwość małego dziecka, gdy ma przekonanie, że się stanie.
Jest w porządku. Idealnie być nie może, bo świat nie zna stanów idealnych, a na dnie duszy zawsze będą przeplatać się najróżniejsze emocje i nastroje, szukając mozolnie równowagi, ale... No właśnie.
Chyba złapałam tę pozorną, trudną do uchwycenia równowagę. Harmonię płynącą nie z tego, co dają nam inni - to łatwo skruszyć jednym słowem czy mrugnięciem nie w porę; ale harmonię, którą budowałam w sobie. Każdą łzą i uśmiechem. Rozpaczą i wdzięcznością. Wściekłością graniczącą z obłędem i radością bez granic. Bezsilnością i działaniem.
Są takie blizny, które nigdy do końca się nie zagoją. I można się z nimi oswoić, przyjąć jako część siebie, ale nie da się ich zaleczyć. Z nimi też jestem pogodzona.
Są też takie małe-wielkie cuda i takie cudowne osoby, że tylko siłą muszę się powstrzymywać, by ich nie uszczypnąć. Bo może tylko się śnią.

niedziela, 7 grudnia 2014

Co by było

A co by było, gdyby któregoś dnia niebo spadło wprost na głowę? Wyplątałabym z włosów całe naręcza gwiazd.
Co by było, gdyby od gęstego chłodu wygasł ostatni kruchy uśmiech? Przytuliłabym się do najświeższego ciepłego wspomnienia, by chociaż nieśmiały żar w oczach wzniecić.
I co by było, gdyby zupełnie przestał mnie odwiedzać roztargniony od nocy sen? Pisałabym bajki na jawie.
Co by było, gdybym spotkała cały tłum nieżyczliwych ludzi? Pomyślałabym o jednej przyjaznej twarzy.
A co byłoby, gdyby życie nabrało goryczy trudnej do zniesienia? Oblałabym je odrobiną miodu.
A co, jeśli brakuje sił na poszukiwanie odpowiedzi, które pomagają nie upaść na samo dno...?

środa, 26 listopada 2014

Blizny

Pachnący smutkiem deszcz.
Niepokój rosnący ukradkiem na każdym zakręcie nieparzystego zdania.
Ciepło bijące mimochodem, ulotne i kruche jak spokój.
Rosnący w aortach żar, chłodzony powierzchownie skoncentrowaną mieszanką zasad i powinności.
Smużki bezsilności rysujące słone odbicia gwiazd.
Winy niczyje i okrutnie namacalne ich skutki.
Rysy na szkle.
Świeże blizny na dnie duszy.

środa, 19 listopada 2014

Chałwowy sernik

Szukam miejsca, z którego piękniej będzie wyglądał świat. Miejsca we mnie. To materialne już znalazłam. Czasem myślę sobie nawet, że to ono wybrało mnie.
I chciałabym rozsupłać kilka najintymniejszych zagadek. Tych o mnie. Tych, które tkwią we mnie samej zbyt głęboko, by tak po prostu móc po nie sięgnąć.
Czasami stąpam po tak cienkiej linie, że chyba tylko cudem jeszcze nie spadłam z głośnym hukiem na samo dno. Będąc na niej, rozsuwam mimochodem najcięższe chmury. Za nimi kryje się całe mnóstwo pytań. I kruche anioły, powtykane mimochodem między codzienne, błaho-zwykłe chwile.
Czasami otwieram kieszeń pełną lęków, gdy księżyc nieco zbyt śmiało rozświetla mi twarz. Bywa, że ich siła kładzie się rosą na mej twarzy. Bywa, że otulam się zbyt gęstymi myślami, od których jeszcze długo nie udaje się zasnąć. Bywa, że osuwam się w moją osobistą, najczarniejszą w świecie przepaść.
Czasami tak bardzo mocno szukam iskry, która pozwoli mi się szczerze śmiać. Udaje się ją znaleźć w czyichś słowach, uśmiechu, błysku w oku. Lub - mimo starań - nie udaje się jej znaleźć wcale. I świat nie nabiera lekkości ani na ułamek sekundy.
Czasami jednak myślę sobie, że nawet dno, o które potykam się raz na jakiś czas, też gdzieś mnie prowadzi. Że słone ścieżki na policzkach oczyszczają mi duszę po to, by przyjąć coś nowego. Że niepewność pozwala zastanowić się, czego chcę tak naprawdę. I kiedy naprawdę warto.
Czasami pozwalam złości, lękom i bezsilności wypłynąć z duszy i zmienić kształt. Przekuć je na zupełnie materialne, słodkie pyszności.
Dziś pachnie u mnie chałwowym sernikiem.

wtorek, 7 października 2014

Pokruszony

Czas się rozsypuje - czasami. Jak potłuczone przez nieuwagę szkło. On też kruszy się mimochodem, przez nieuwagę lub zapomnienie.
Trudno jest poskładać na powrót to, co nie daje się już tak trwale zlepić. Zostają ślady. Czasem drobne, pachnące niepokojem czy napadającą znienacką melancholią, czasem potężne - zabierające bezpowrotnie spokój, który miał zamieszkać gdzieś na dnie duszy.
Jeszcze trudniej jest, gdy ten pokruszony czas zderza się bezlitośnie z cudzymi światami - im bardziej odległe są i zimne, tym mocniej boli każdy wdech.
Ogrzewam siebie i moją hermetycznie zapakowaną w pozory pustkę - grzańcem z miodem, ulubioną bluzą w kolorze mlecznej czekolady i dobrymi wspomnieniami. Taki maleńkimi kadrami z tego, co już zamknęło się w czasie. Co mieszka we mnie i jeszcze trochę daje się pochwycić, posmakować jeszcze jeden raz.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Szklanka pełna w trzech czwartych

Pachną chwile obecne masłem orzechowym i kawą z syropem klonowym. Dosypuję do nich kilka uśmiechów - takich słodko-błogich, które pojawiają się ot, tak. Mimochodem.
Moja szklanka jest nareszcie do połowy pełna. A może nawet w trzech czwartych. I nie potrzeba było żadnych wielkich rewolucji. Rewolucja narodziła się we mnie. Rozkwitła dwie noce temu, okraszona łzami. Trochę smakowały żalem, trochę ulgą. Wyschły niosąc upragniony spokój.
Karmię się słońcem, dobrymi słowami i zapachem deszczu. Rozglądam się uważnie wokół i - poza tym, co widziałam dotąd - dostrzegam dużo piękna. Cholernie dużo aniołów musi czaić się za każdym rogiem, na każdej ścieżce, którą przemierzam. Teraz wiem to na pewno.
Znowu przypomniałam sobie, jak to jest beztrosko śpiewać. Ostatnio w zdumieniu usłyszałam swój zupełnie szczery śmiech. Taki z przepony. A zatem potrafię jeszcze się śmiać.
Wiele straciłam, nie dostałam też mnóstwa z tego, co pozornie mogłabym mieć. Ale otrzymałam również bardzo, bardzo wiele. I doświadczyłam mnóstwa chwil, dzięki którym nie byłoby mnie w tym momencie w punkcie, w jakim znajduję się teraz. W bardzo pięknym, dobrym teraz.
Dzisiejszej nocy można próbować chwytać gwiazdy. Niebo niewątpliwie zapełni się szeptami. Ja na pewno nie zmrużę oka, dopóki nie odnajdę swojej ulubionej z gwiazd.

sobota, 26 lipca 2014

Kropki, kreski, pytajniki

Czas najwyższy oddzielić się grubą kreską od tego, co już absolutnie nie jest mi potrzebne. Od prób zrozumienia tego, czego zrozumieć nie sposób. Od cudzych domysłów, które tworzą najbardziej nieistniejące bajki spośród wszystkich, jakie kiedykolwiek zdołałam usłyszeć. Od bezzasadnego poczucia winy.
I pora wreszcie postawić kropkę. Zwłaszcza po chwilach, gdy zaznaczyłam granice, poza które nikomu nie wolno ot, tak wkraczać. Bez pozwolenia i bez wyraźnego powodu. I pora postawić kropkę przy postanowieniach, które jakoś tak, zupełnie mimochodem, nie próbowały nawet się stać. Chyba nadszedł ich czas.
I dobrze byłoby nakreślić palcem pytajnik tam, gdzie z automatu wierzy się, że jakieś działanie ma sens. I gdy zakłada się, że każdy uśmiech jest serdeczny.
Chyba wreszcie dojrzałam do tego, by oczyścić swoją czasoprzestrzeń. Z żali, z niedopowiedzeń. Z przeraźliwego smutku.
Przecież słońce dawno już się zbudziło - czas zaprosić je do siebie.

niedziela, 13 lipca 2014

W zaplątaniu

Zaplątałam się we własnej czasoprzestrzeni. Momentami nie wiem, czym smakowało wczoraj, jak pachnie dzisiaj ani czego powinnam dotknąć już jutro. Świat zgubił na chwilę swój sens.
Bywają sekundy, które trwają tak długo, że czmycha do kąta nawet najlżejszy sen. I bywają godziny, które nieopatrznie ktoś zdmuchnął jednym tylko westchnieniem.
I zdarza się, że chce się krzyczeć w przestrzeń. Że każdym rozpaczliwym dźwiękiem chciałoby się zapełnić wszechobecną pustkę.
Rozkładam swoją codzienną rutynę na drobne chwile, na mikroukłady obowiązkow, chęci i powinności. Wynika mi z nich, że czas podzieliłam na części cudze, wymagane i te od niechcenia wypełnione rozsądkiem. Na własne jakoś zabrakło już miejsca.
Przytulam się ciasno do ciszy i patrzę księżycowi prosto w rozzłocone oczy. Mogłabym tak zastygnąć. A czas wytrąciłby mnie z tego zaplątania jednym tylko gestem.
Na walkę o sens zabrakło chyba sił. Przyszedł ten moment, gdy pozostaje zastygnąć tylko w chwili obecnej i przyjąć ją taką, jaką jest. A emocje wepchnąć na samo dno najciemniejszej kieszeni. Może i one wystygną jeszcze przed świtem.

piątek, 6 czerwca 2014

Wspak

Bywa, że wszystko układa się wspak. Rzeczy oczywiste w ogóle nie mają zamiaru się stać i zdają się odleglejsze niż najdalsza z gwiazd, a to, co przerasta oczekiwania, wydarza się niemal ot, tak.
Wtedy trudno odnaleźć bezpieczny środek, w którym można się skryć i odpocząć od rozpędzonego za oknem świata.
I łatwiej jest lękom odnaleźć najczarniejsze skrawki duszy, zaszyć w nich niepokój i pozornie prysnąć. Spokój jest ulotny bardziej niż poranna mgła.
Coraz mocniej nie umiem marzyć. Coraz częściej nie wiem, jak śnić. Coraz łatwiej jest mi przyznać, że wszystkim, czego pragnę, jest to, by zostało jak jest. By już nic więcej nie pękało w pół. By świat nie zastygał w bezruchu.
To nie jest tak, że ubieram się w żal. Zauważam to, co dobre. Doceniam to, czego nigdy mogłabym nie posmakować. Szanuję to, że moje dzisiaj wygląda właśnie w taki sposób. I nawet - gdzieś między wierszami - cieszę się z tego, kim dzisiaj jestem.
Ale zabrakło beztroski. Pozbyłam się goryczy, ale posmak został. Pewnie na bardzo, bardzo długo. A może nigdy nie uda się go zatrzeć uciekającym przez palce czasem.
Czasem mam wrażenie, że mój świat pędzi gdzieś obok mnie. Tuż obok, a jednak za daleko, by w nim uczestniczyć.
Moje śnione dawno temu szczęście ułożyło się zupełnie wspak.

środa, 28 maja 2014

Kiedy(ś)

Kiedy Mała Dziewczynka spotyka na swej drodze kolejną baśń o Życiu, wyjmuje z niej to, co najpiękniejsze, wplata we włosy i z ufną ciekawością idzie dalej przez świat.
Kiedy Dziewczynka próbuje dotknąć choćby najniżej zawieszonej, najmniejszej z gwiazd, dostrzega, że to dystans czyni gwiazdy pięknymi. Na odległość oddechu cała kosmiczna magia pryska w jednej chwili.
Kiedy Duża Dziewczynka zasiewa ziarna własnej bajki na przykurzonym od snów parapecie, jeszcze nie wie, że kiełkują leniwie i trochę od niechcenia. A niektóre wcale nie budzą się do życia. Odkryje to wkrótce potem.
Kiedy Dziewczyna skleja potłuczone odłamki swoich marzeń na powrót w całość, najbardziej zbliżoną do tego, czym były chwilę wcześniej, nie zastanawia się nawet, dlaczego były tak kruche i nietrwałe.
Kiedy dzisiaj uchylam Życiu kotarę utkaną z rzęs, wiem, że nawet prozaiczna codzienna baśń buduje się z tego, co właśnie trzymam w dłoniach i w sercu. I nie zaczeka na odległe, nieznane nikomu później. Później już za moment stanie się zaklętym w przeszłość kiedyś.

niedziela, 11 maja 2014

W swoim czasie

Pachnie deszczem, który jeszcze nie spadł. Wisi między ciężkimi fałdami chmur i czeka na najwłaściwszy moment. Może zmyje te wszechobecne znaki zapytania, które kiełkują coraz częściej i szybciej - jak przystało na wiosnę.
Wybrałam sobie miejsce na ziemi, gdzie powolutku buduję własną twierdzę. Czasem myślę sobie, że to jednak ono wybrało mnie. Kto zdecydował pierwszy - nie wiem.
I nagle okazuje się, że świat bywa przejrzysty tam, gdzie nigdy dotąd nie spodziewałam się go w ogóle dostrzec. Że wiele zawikłanych spraw można dotknąć inaczej. Prosto. Bez przydługich wstępów i przygotowań.
Zmieniam się z każdym zmierzchem. Przestaje mi zależeć na rzeczach, które pozornie były ważne. Zamiast nich próbuję oddychać spokojniej i głębiej. Jakbym na nowo odkrywała, że do nieba można się czasem przytulić.
Śmieszą mnie sprawy, dla których kiedyś chciało mi się zarywać gęste od czerni noce i ze zmartwioną miną rysować między gwiazdami kolejny misterny plan nie do zrealizowania. Dzisiaj w ogóle mnie nie poruszają.
Dobrnęłam do chwili, w której potrafię usiąść na skrawku chwili i z namysłem przyjrzeć się sobie. Bez oceniania, bez oczekiwań, bez szablonów do których nie sposób się wpasować.
Przyjrzeć, dostrzec to, czego dotąd nie udało się wypatrzeć i uznać, że dzisiaj wiem trochę bardziej niż wczoraj, jaka jestem.
A jutro dowiem się czegoś, na co dzisiaj jest jeszcze za wcześnie.

wtorek, 11 marca 2014

Chichot losu

Bywa, że życie jednocześnie zsyła nam tak przeciwstawne doświadczenia i uczucia, że nie sposób ich w sobie pomieścić.
Bo jak ułożyć fragmenty własnej układanki, gdy jednocześnie splatają się rzeczy tak dobre, że normalnie prowadziłyby do euforii i tak smutne, że chciałoby się zapaść na samo dno nieba?
W ostatnich tygodniach spotyka mnie podejrzanie dużo dobrych ludzi. Życzliwych, mądrych, ciepłych. Takich, z którymi nigdy nie traci się czasu, nawet gdyby wspólnie robiło się nic. To bardzo wiele.
W ostatnich tygodniach w tempie przyspieszonym nauczyłam się sporych fragmentów życia. I nie były to przykre lekcje, co też jest ogromnym darem od losu.
Ostatnio wiele zawikłanych spraw jakoś tak mimochodem znalazło dobre rozwiązania. A w porównaniu do tego, jak innym układały się podobne kwestie, wiem, że dopadła mnie spora dawka szczęścia.
Ja to wszystko wiem. Wiem też, że bardzo dużo sfer w moim życiu znalazło swoje docelowe miejsce. I teraz można będzie w nim osiąść i skryć się przed tym, czego nie chce się dotykać na już.
Jednak świadomość, że są też takie kwestie - z tych najistotniejszych - które bezpowrotnie zostały skruszone i jedyne, co mogę, to tylko się z tym oswoić, sprawiają, że wcale nie czuć nadmiaru słodyczy w kolejych kęsach dnia.
Los naprawdę potrafi zagrać nam na nosie.

piątek, 31 stycznia 2014

Dobre zakończenia

Bywają czasem dobre zakończenia. Dobre, bo nie kończą się pustką ani posmakiem gorzkich myśli. Nie spadają znienacka z ciężarem zbyt dużym, by uchronić sny przed skruszeniem. Nie sieją przerażenia na wszystkich najbliższych porankach.
Bywają czasem dobre zakończena - bo wybrane samodzielnie, gdy rzeczywistość naturalnie ułoży się w taki wzór, który do aktualnego teraz już nie pasuje. I czas stworzyć swoje teraz z innych kawałków czasoprzestrzeni.
Bywają zakończenia stanowiące przepustkę do początku. Czegoś nowego, dojrzalszego, bardziej stałego. Wybranego spośród wszystkich innych dostępnych scenariuszy.
Rozliczam się ze swoim światem akurat teraz, bo właśnie w tej chwili zmierzam do końca, którego gdzieś podskórnie już dawno wypatrywałam. Do dobrego końca.
O lękach i pustkach poutykanych w sercu dziś nie będę wspominać. One są, niektóre równie trwałe jak krwioobieg. Ustaną dopiero, gdy i on zatrzyma się w poprzek czasu.
Dziś chcę przyznać, że mimo tego wszystkiego, co roztapia niektóre z dobrych snów, są tuż obok dobre okruchy, z których można ulepić nowe sny. Inne. W których życie też może osiąść w przytulnym zakątku.
Zdałam sobie sprawę, że mam wokół siebie niemało dobrych ludzi. Takich, dzięki którym choć przez chwilę i chociaż w pewnych sferach łatwiej żyć. Łatwiej oddychać.
Wiem też, że na ten moment w pewnych kwestiach otrzymałam dużo więcej, niż kiedykolwiek zakładałam, że będę w stanie mieć. Może to czasem bywa tak, że gdy tracimy jedno, to gdzieś, za jakiś czas, otrzymujemy coś innego...? Może tam, gdzie widzimy już tylko brak sensu, za czas jakiś pojawia się sens najprawdziwszy...?
Może najtrwalsze jest właśnie to, co jest zmienne...?

niedziela, 26 stycznia 2014

Myślowy chaos

Poprzeplatały mi się myśli - tak misternie, że sama już nie wiem, gdzie kończy się jedna, a zaczyna druga. Nie potrafię nawet wskazać, która myśl wyniknęła z której. Myślowy chaos.
Wiem, że nie wolno mi narzekać. Nie wolno i już. Bo mam dużo, dużo dobrego, dużo wymarzonego i takiego, na co być może wcale jeszcze nie zasłużyłam. I ja o tym doskonale wiem.
Jednak tuż pod skórą czai się małe, uparte ale. Oparło się na intuicji, zaplątało między rzęsami i nie odpuszcza. Przysiada mi na ramieniu zawsze wtedy, gdy widzę te cząstki próżni, których w żaden sposób nie jestem w stanie zapełnić.
Nie da się zrobić tak, by jedną całkiem ładnie działającą sferą życia zastąpić sobie wszystkie inne. Te, którym raz po raz się nie udaje. Jedną radością nie można zastąpić wszystkich innych.
Jestem wdzięczna za to, co mam. I bardzo, naprawdę bardzo mocno doceniam wszystko, co udaje mi się zakończyć powodzeniem. Zdążyłam już przyjąć wystarczająco gorzkie lekcje od życia, by małymi radościami oświetlać sobie wieczory.
Nie wyklucza to jednak nocy, w których po niebie toczą się łzy.